„Czuję, że znam ją lepiej niż samego siebie, mimo, że spotykamy się dopiero dwa tygodnie” – powiedział kiedyś jeden z moich klientów. Innym razem para, która ma za sobą wieloletni staż małżeński odkrywa nagle, że nie zna się wcale, a to co ich łączyło, zniknęło gdzieś w odmętach upływającego czasu. Dlaczego istnieją takie skrajności? Czy znalezienie odpowiedniego partnera zależy od szczęścia, osobistego przeznaczenia, czy raczej związek to nieustanna praca i wzajemne mozolne dopasowywanie się, „docieranie się” gdy jesteśmy razem? Jak dobieramy się w pary? Czy wreszcie to kim jesteśmy, jak zostaliśmy ukształtowani, bardziej nas łączy, a może dzieli ?
Kompleks bajek Disneya
„I żyli długo i szczęśliwie…” – słyszeliśmy to w dzieciństwie nie raz. Oglądaliśmy setki filmów i animowanych kreskówek, których zakończenie sugeruję nam jedno: znajdź tą jedną, jedyną ukochaną osobę, pobierzcie się, a doświadczycie ogromnego, wiecznie trwającego szczęścia, będąc na zawsze razem. Reżyser jednak skrzętnie ukrywał przed nami trudną i niewygodną prawdę o tym, że tworzył i podtrzymywał dobrze sprzedający się, społeczny mit. W każdym z nas istnieje wewnętrzne pragnienie do odczuwania szczęścia. Często wyraża się ono w nieświadomej fantazji, że w związku stworzymy idealną jedność. Mówimy wtedy o potrzebie fuzji, scalenia się, czy konfluencji. Mimo, że taka wizja może wydawać się kusząca, jest ona często pułapką dla pary, w której każda z osób zatraca granice własnego „Ja”, co grozi bardzo szybkim zagubieniem się lub rozpadem związku i infantylizacją obojga partnerów. Takie zachowanie w dużej mierze, jest odzwierciedleniem pragnień powrotu do dziecięcego okresu w pełni zaspokajanych potrzeb i poczucia bezpieczeństwa. Związek jednak nie jest czymś stabilnym w czasie – jest dynamiczną relacją, która zmienia się oraz dojrzewa razem z osobowością partnera/partnerki. Niestety para, której relacja oparta jest na konfluencji, nie rozwija się oraz uzależnia od siebie. Mimo pięknej idei wspólnoty dwóch serc i umysłów, ważne jest by każda osoba w związku miała pewne własne, nierozmyte, półprzepuszczalne granice i nie zatracała siebie w partnerze/partnerce.
Widząc Ciebie, widzę siebie?
Szukając odpowiedniej dla nas osoby, często mówimy, że coś między nami „zaiskrzyło”, czy też, że zadziałała „chemia”. Brzmi to dosyć magicznie i pewnie takie spojrzenie nadaje jakiejś atrakcyjności związkom, gdy przyjemnie czuć jest euforyczną, tajemniczą siłę, „pchającą nas” ku sobie. Psychologia ciągle próbuję odkryć reguły, na jakiej podstawie ludzie dobierają się w pary. Naukowo nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy przyciągają się podobieństwa, czy raczej przeciwieństwa nas samych. Nie ma, gdyż relacja międzyludzka, jest zbyt wielowymiarowa. Znamy jednak pewne poszczególne zasady. Jedną z nich, jest właśnie zasada podobieństwa. Teoretycznie, im partner jest bardziej podobny do nas, tym może się nam wydawać bardziej atrakcyjniejszy, do czasu jednak, gdy nie naruszy to pragnienia posiadania własnej odrębności (o ile takie pragnienie rzeczywiście jest dla nas ważne, por. akapit wyżej). Reasumując, partner o podobnych cechach, będzie nas przyciągał, jeżeli jednak okaże się do nas zbyt podobny, zaczniemy czuć do niego awersję z powodu lęku, przed zatraceniem własnego „Ja”. Często widzimy również podobne zachowanie, na przykładzie mechanizmu projekcji, w którym denerwują nas w partnerze te cechy, które sami nieświadomie posiadamy.
Jesteś jak mój ojciec, jesteś jak moja matka
Myślę, że każdemu nie raz zdarzyło się „pomatkować”, czy też wcielić w rolę troskliwego ojca w związku, gdzie widzieliśmy w partnerze bezradne albo zagubione dziecko, któremu chcieliśmy pomóc. Dla każdego z nas, rodzic przeciwnej płci, może stać się matrycą idealnego partnera. Analizując związki, często okazuje się, że z temperamentu, charakteru czy również osobowości, nasz wybranek pod wieloma względami przypomina naszą matkę lub ojca. Dlaczego tak jest? Rodzice to pierwsze obiekty naszej miłości, czy tego chcemy czy nie. Łączy nas z nimi ogromnie silna więź, która potem staje się rodzajem prototypu związku, a zachowania które z nimi odgrywaliśmy – skryptem naszej przyszłej relacji z partnerem. Szukając naszego wybranka czy wybranki, będą nas nieświadomie pociągać cechy zbieżne z rodzicem przeciwnej płci, ale nigdy nie będzie to osoba identyczna, ponieważ nieświadomy lęk przed popełnieniem czynu kazirodztwa odpycha nas od znalezienia identycznej osobowości matki i ojca. Jednym słowem, mężczyźni nieświadomie będą preferować osoby takie jak matka, ale nie identyczne, a kobiety, takiej jak ojciec, jednak częściowo inne.
Dajesz mi to czego potrzebuję
Miło jest dostawać, a czasem jeszcze przyjemniej jest coś dać. Ważne kryterium doboru partnerów, to komplementarność ich potrzeb. Jeżeli jedna osoba w związku, ma na przykład silnie rozwinięte instynkty opiekuńczo-wychowawcze, ceni sobie niezależność i lubi dominację, a druga przeciwnie, lubi się podporządkowywać i jest raczej uległa, potrzebuje zależności oraz troski – wtedy para ma duże szanse na stworzenie stabilnej i satysfakcjonującej relacji, ich potrzeby są bowiem przeciwne ale dopasowane do siebie. Ogromnie ważne, jest tu jednak zachowanie równowagi pomiędzy braniem/dawaniem. Jeżeli w parze tylko jedna osoba jest tą dającą, pojawi się u niej nieświadomy uraz, który doprowadzi z czasem do kryzysu albo rozpadu w związku. Potrzeby powinny być więc zaspokajane raczej symetrycznie, choć niekoniecznie identycznie.
Zróbmy to razem
Niezaprzeczalnym atutem związku są wspólne zainteresowania, pasje czy poglądy. Są to elementy które obecnie uznaje się za najsilniej cementujące i prognozujące udane relacje, nie tylko partnerskie ale również przyjacielskie. Lubimy osoby o poglądach zbliżonych do naszych, preferujące podobne aktywności. Zabezpiecza to związek przed monotonią, tworzy strefy wolne od konfliktów i wprowadza dodatkową motywację, by spędzać razem czas. Tutaj jednak również kierujemy się zasadą „podobne ale nie identyczne”. Relacja, w której partnerzy robią przez cały czas wszystko wspólnie i nie utrzymują żadnych aktywności ani zainteresowań poza związkiem, staje się zagrażająca dla autonomii „Ja” samych zakochanych. Grozi to „wypaleniem się” związku albo pułapką konfluencji.
Przeszłość w teraźniejszości
Często rozpoczynamy kolejny związek, jako nasz nowy życiowy start. Jest w nas wtedy gorące, ukryte pragnienie, aby nowo poznana osoba, pozwoliła odciąć się od tego co minęło i pozostało w naszej przeszłości. Więcej, ta nowa miłość ma stać się lekarstwem na nasze problemy, smutek, niskie poczucie wartości… „Chciałbym poznać taką kobietę, przed którą się w końcu otworzę, opowiem wszystkie swoje problemy, wypłaczę na jej kolanach i zapomnę o tym co było. Wierzę, że to się uda i nie będę potrzebował wtedy terapii” – fantazjował jeden z moich klientów. Później okazuje się, że związek kończy się tym, co zawsze do tej pory: zranieniem, opuszczeniem, zdradą.. To jednak nie ważne, bo potem jest kolejna miłość i niekończąca się nadzieja, że może tym razem się uda, jeszcze jedna szansa, jeszcze jeden życiowy reset… Ten mechanizm został już dawno poznany i określa się go jako tzw. „przymus powtarzania”. Jest to niestety jeden z bardzo silnych, nieświadomych moderatorów naszego dobierania się w pary. Gdy kiedyś, w naszej przeszłości jakaś ważna dla nas osoba spowodowała psychiczny uraz, czy traumę, będziemy za wszelką cenę, nieświadomie próbowali rozwiązać nasz wewnętrzny problem w kolejnych związkach, powtarzając często to, czego doświadczyliśmy dawniej. Bardzo często kończy się to niestety nieszczęśliwie, gdyż zakochujemy się w osobie, przy której powtórzymy naszą przeszłość i odtworzymy traumę. Dlatego pragnienie naprawy swoich psychicznych problemów dzięki miłości partnera, jest bardzo niebezpieczne dla związku.
Wybór partnera jest dwustronnym procesem przystosowywania się do siebie i wzajemnej fascynacji. Nie jest to fenomen zamka i klucza, w którym spotykamy ideał dopasowany do nas. Zdrowy związek rozwija się i zmienia w czasie, przechodzi przez serię kryzysów, które są niezbędne aby para dojrzała do następnego etapu życia. Podobieństwa partnera łagodzą konflikty, natomiast przeciwieństwa pociągają swą innością, fascynują, a gdy nie możemy ich wytrzymać – stymulują do tego, by zmienić siebie i pracować nad związkiem. Przedstawiłem tu tylko część i zarys elementów, które tworzą oraz łączą parę. Tych mechanizmów istnieje więcej i o każdym z nich można napisać osobny artykuł. Warto pamiętać o tej złożoności i różnorodności, zwłaszcza kiedy słyszymy, o kolejnym rozwodzie z powodu tzw. różnicy charakterów.
Jak zwykle bardzo wartościowy artykuł, dziękuję. Nadmienię tylko, że jeśli chodzi o „podobne przyciąga podobne” a „różnice się przyciągają” w związku zazwyczaj odnosi się to do tzw. cech powierzchownych i głębokich. Psychologia przedstawia konstrukt szczęśliwego związku jako – podobni pod względem cech powierzchownych a różni pod względem cech głębokich. Cechy powierzchowne to te łatwo nabywane to rodzaj muzyki jakiej słuchamy, sport jaki uprawiamy, sposób na spędzanie wolnego czasu i to, co z czasem ulega zmianie. Działa jako punkt zaczepienia w momencie gdy dopiero poznajemy nową partnerkę, partnera gdyż mamy wspólne tematy, o których możemy rozmawiać. To pasja, hobby, zainteresowania. Natomiast cechy głębokie to te, w których możemy się uzupełnić i można tu przytoczyć pięcio-czynnikową koncepcję osobowości, np. uległość-dominacja itp. Oczywiście globalnie te cechy będą ulegać zacieraniu, tak jak powoli zacierać się będą granice ról kobiety a mężczyzny w związku. Jednakże myślę, że ta krótka informacja pozwoli uzupełnić tekst.
Pozdrawiam serdecznie
Pani Joanno, bardzo dziękuję za rozwinięcie teoretyczne – również pozdrawiam.